czwartek, 14 kwietnia 2011
"Polowanie na czarownice", czyli magia kina tandetnego.
Fabuła filmu jest urokliwie prosta - Mamy późne średniowiecze; okres niemal absolutnej władzy kościoła, rozkwitu Inkwizycji, wypraw Krzyżowych... i dżumy.
Po długich latach walk, odarci z wszelkiej ideologi i złudzeń co do sensu i wzniosłości krucjat, dwaj rycerze - Behmen i Felson wracają do domu. Na miejscu zastają jednak jeszcze więcej śmierci; Czarna Plaga dziesiątkuje ludność, a zdesperowane duchowieństwo próbuje zwalczyć zarazę we właściwy sobie sposób - wyłapując czarownice, które rzekomo sprowadziły zarazę.
Behmen i Felson szybko zostają schwytani i jako dezerterzy mogą spodziewać się tylko jednego wyroku... Los się jednak do nich uśmiecha: zamiast na stryczek, zostają wysłani do odległego klasztoru, jako konwojenci Anny - dziewczyny podejrzanej o to, że jest czarownicą odpowiedzialną za epidemię Czarnej Śmierci. To właśnie w klasztorze ma odbyć się sąd nad wiedźmą.
Rozpoczyna się więc długa, żmudna, pełna niebezpieczeństw i niewyjaśnionych wydarzeń podróż, w której oprócz dwóch rycerzy i czarownicy biorą udział jeszcze: drobny złodziejaszek, służący za przewodnika (na takiej samej zasadzie jak nasi krzyżowcy - współpraca albo w czapę), prawy rycerz Eckhart oraz młody chłopak, pragnący zostać rycerzem i wziąć udział w Krucjatach. Ta wyprawa będzie dla nich prawdziwą próbą sił i charakteru... Ale czy na pewno?
Podczas oglądania odniosłem niepokojące wrażenie, że 80% całego budżetu produkcji zainkasował Nicolas Cage, wcielający się w postać dzielnego Behmena, 10% Ron Perlman, grający Falsena a resztki, które zostały poszły do podziału między reżysera, scenarzystów, pozostałą obsadę, mistrzów od efektów specjalnych i całego batalionu ludzi, biorących udział w tworzeniu filmu. Efekt końcowy można by skwitować jednym zdaniem - Wy udajecie, że nam płacicie, więc my udajemy, że pracujemy.
Wszystko w tym filmie trąci tandetą - fabuła ekstremalnie prosta, pełna błędów, braków i okrojona z wszelkich możliwych "smaczków" (nie licząc oczywiście "zaskakującego zwrotu akcji" na końcu filmu), sceny batalistyczne których nie powstydziłby się najwyżej szkolny teatrzyk, rekwizyty sprawiające wrażenie odpadów z ostatniego Robin Hooda, porażające swoją nijakością - żeby nie powiedzieć: żałosną grafomanią - dialogi, sceny odgrywane tak bardzo "na odwal się", że już nawet szkolny teatrzyk by się zawstydził i w końcu efekty specjalne robione prawdopodobnie w Windosowskim paincie. Jest jeszcze plączące się gdzieś pod nogami przesłanie moralizatorskie, pełne sztucznego patosu i wydumanego idealizmu.
Jeżeli ktoś nastawia się, że obejrzy kawał naprawdę porządnego kina w imponującym stylu, to się grubo rozczaruje.
Polowanie na czarownice, to niszowy film klasy B, pełen tandety i błędów. Jestem niemal pewien, że gdyby nie dwa głośne, choć niezbyt czysto brzmiące nazwiska - Cage i Perlman, "Polowanie..." zaległoby na cmentarzu pełnym tego typu rupieci bez żadnego rozgłosu.
I osobiście uważam, że była by to ogromna strata, gdyż film, mimo całej swojej "brzydoty" bardzo mi się podobał. Reżyserowi udało się stworzyć obrzydliwie realistyczny i dołujący klimat naszej starej, cholernej Europy, z czasów, gdy ulice cuchnęły fekaliami wylewanymi prosto na bruk oraz spalonym mięsem czarownic, a co krok można było się potknąć o zadżumionego trupa. Nie zabrakło też mrocznego klimatu okultyzmu, magii, piekielnych mocy dających o sobie znać niemal zza każdego krzaka... A to przecież w horrorach najważniejsze - poczuć klimat; odnieść to cudownie niepokojące wrażenie, że lada moment i nas spotka los bohaterów.
Pod tym względem "Polowanie na czarownice" nie zawiodło.
Oddaję też hołd Cage'owi i Perlmanowi, ze mimo swojego prestiżu mają odwagę grywać w takich bublach. Bo przecież żaden z nich nie musiał się na to pisać.
O Cage'u się słyszy wiele złego - "aktor jednej miny", gra w samych gniotach, ośmiesza się, et ceterum, et ceterum. Ja się nie zgadzam z tymi sloganami. Dla mnie Cage jest aktorem bardzo dobrym i wyrazistym, choć w "Polowaniu..." rzeczywiście trudno powiedzieć, by imponował kunsztem aktorskim.
Perlman również jest świetnym, rozpoznawalnym i zasłużonym aktorem (tak wiem - grywał w jeszcze gorszych szmirach) więc pozwolę sobie twierdzić, ze "zniżanie się" przez obu Panów do gry w tym filmie tylko dowodzi ich klasy. No i nie zapominajmy, że tylko ich nazwiska wypromowały film, a to też o czymś świadczy.
Na koniec przyznam się szczerze, że i w samej szmirowatości tego filmu było coś urzekającego - powiew świeżości po wszystkich wspaniałych mega-produkcjach made in Hollywood? Zapach starej, zagraconej szafy, pełnej zabawek z dzieciństwa? A może sentyment do takiej samej jak ja ciamajdy, próbującej nieudolnie naśladować tych naprawdę Wielkich?
"Labirynt Fauna", czyli Guillerm Del Toro kontra Hollywood.
Labirynt Fauna - jeden z najciekawszych filmów XXI wieku
Autorem artykułu jest Język Francuski Online
Informacje o powstawaniu Labiryntu Fauna. Poznaj dlaczego film był kręcony w języku hiszpańskim, mimo iż hollywood chciało aby film powstał w języku angielskim Dowiedź się że pożar lasu nie przeszkadza w kręceniu filmu.
Każdy pewnie oglądał wspaniałą mroczną baśń Guillerma del Toro „Labirynt Fauna”. Opowieść o młodej dziewczynie Ofelii, stojącej pomiędzy brutalnym światem wojny domowej w Hiszpanii, a światem baśni i mitologicznych stworów.
Ciekawa jest jednak historia powstania filmu, grupa kilku zapaleńców, którzy postanowili stworzyć film zupełnie inny od holywoockich produkcji, walczyli z każdym możliwym kłopotem od walki z budżetem, aż po kłopoty z pożarami lasu.
Pierwsza wersja scenariusza powstała w notatniku Guillerma del Toro 20 lat przed rozpoczęciem zdjęć. Nie była niczym więcej niż krótkim pomysłem, romans ciężarnej kobiety z faunem – stworem z mitologii rzymskiej – pół kozłem, pół człowiekiem. Każdy, kto widział film wie jak bardzo wersja skończona różni się od pierwszego zamysłu.
Dlaczego film powstał w Hiszpanii i w języku hiszpańskim? Produkcją filmu zainteresowane były największe wytwórnie w Hollywood, jednak to sam reżyser nie był zainteresowany produkcją filmu w Hollywood, mimo iż wytwórnie oferowały podwojenie budżetu, jeśli tylko film kręcony będzie w języku angielskim. Od czasów pracy przy filmie „Mutan”t, Guillermo zniechęcony postawą producentów, postanowił, że jego mroczniejsze, bardziej osobiste filmy, będą powstawać poza wielkimi wytwórniami. Dla Hollywood zachowuje lżejsze filmy jak Hellboy czy Blade II.
Chce mieć nad filmami absolutną kontrolę artystyczną, chce wprowadzić swoje wizje bez ingerencji producentów. Labirynt był pomyślany jako mroczna baśń z realnie przedstawioną przemocą, film nieodpowiedni dla młodszej widowni. Gdyby Labirynt Fauna powstawał w USA, wiele scen musiałoby zostać wyciętych albo złagodzonych aby zakwalifikować film dla młodszej grupy wiekowej.
Labirynt jest duchowym następcą Kręgosłupa Diabła – filmu, którego fabuła dzieje się w czasie wojny domowej w Hiszpanii w latach 30. Jednak reżyser postanowił, że Labirynt będzie kręcony w innej tonacji, w innym klimacie. Del Toro od dzieciństwa zafascynowany był baśniami, jednak nie XX wiecznymi Disneyowskimi ugładzonymi baśniami, lecz raczej ich oryginalnymi wersjami. Historiami opowiadanymi przy ognisku przez podróżnych, opowieściami, które miały trafiać zarówno do dzieci jak i dorosłych. I bardzo często były bardzo brutalne i podejmowały ekstremalne tematy. Jednak mimo tego, a może z tego powodu, baśń jaśniała bardziej wśród przemocy i brutalności. Taki film chciał nakręcić del Toro.
Jednak zanim doszło do rozpoczęcia zdjęć do Labiryntu Fauna, del Toro musiał zdobyć niezbędne umiejętności technicze, nauczyć się operować kolorem, cieniami, zdjęciami, ruchem kamery. Dlatego następnym krokiem w jego karierze jest ekranizacja komiksu Mike Mignolia „Hellboy”. Drugą pasją Del Toro po kinie są komiksy. Jest zapalonym kolekcjonerem, aby pomieścić swoją kolekcję, kupił drugi dom. Dlatego ekranizacja Hellboya była dla niego spełnieniem marzeń.
Następnie zaczyna pracę nad scenariuszem i storybord. Dla Guiltermo równie ważna jest fabuła jak i strona graficzne. Wygląd i klimat ujęcia tak samo przekazują fabułę jak wypowiedzi bohaterów.
Jak wyglądała praca nad scenariusze najlepiej opisują słowa Everetta Burrella, który pracował nad efektami specjalnymi.: pewnego dnia rozmawialiśmy w kawiarni razem z del Toro o jego pomyśle na nowy film. Fajna, ciekawa konwersacja. Uważaliśmy, że film będzie warty zrobienia. Uścisnęliśmy sobie dłonie na znak zawarcia umowy.
Przez następny rok nie miełem żadnych informacji od del Toro, zaszył się w Madrycie pisząc scenariusz. I nagle po roku słyszę głos Guillerma w słuchawce:
-Ok, gotowe, przyjeżdżaj.
-Hmm, co? gdzie mam przyjeżdżać, o co chodzi?
-Leć do Madrytu. Kupuj bilet i przyjeżdżaj – to było tak szybko – mówi Everett.
W czasie tworzenia grafiki do filmu del Toro inspirował się pracami Arthura Rackhama, Edmunda Dulaca oraz Kay Nielsen – ilustratorami książek, zachowujących jednocześnie smak baśni jak i mroczniejszą stronę duszy.
W fabule możemy dopatrywać się wpływu takich utworów jak „Alicja w krainie czarów” Lewisa Carolla, czy dzieł Jorga Luisa Borgesa, Lorda Dunsany, Algernona Blackwooda.'
Do głównej roli – młodziutkiej Ofelii – została wybrana Ivana Baquero. Na zdjęciach próbnych tak dobrze przeczytała tekst, że aż żona del Toro jaki i kamerzysta rozpłakali się.
Rozpoczęły się zdjęcia, jak mówi sam reżyser: „Wszystko, co mogło pójść źle, poszło źle. Nawet pogoda nie sprzyjała, gorące hiszpańskie lato, spowodowało tak duże zagrożenie pożarowe, że ekipa nie mogła wejść do lasu, aby nagrać scenę bitwy.
Cały sprzęt ciągle się psuł, zwłaszcza lalki od efektów specjalnych.
Wydawano tyle pieniędzy, że aż finansujący film zagrozili, „albo ograniczycie koszty, albo przerywamy nagrywanie”. Na co reżyser razem z producentami odpowiedzieli oddając honorarium za film.
Tym większe brawa dla twórców, że mimo kłopotów technicznych, efektem jest olśniewający film, wypełnieny stworami wziętymi z jakiegoś snu.
Faun – symbolizujący neutralną stronę natury, nie jest ani zły ani dobry. W filmie jest sędzią, oceniającym wykonanie zadania przez Ofelię. Niesamowity mityczny stwór, stworzony przez wyobraźnie reżysera i wykonany przez ekipę specjalistów. Co ciekawe nogi fauna są „rzeczywiste”, są to elementy sterowane przez człowieka. Jak to zostało zrobione? Po prostu cyfrowo wycięto rzeczywiste nogi aktora, a zostawiono sztuczne nogi.
Reżyser filmu spędził ponad miesiąc pracując nad angielskimi napisami. Chciał aby język hiszpański był dokładnie odwzorowany w dialogach wypowiedziach tłumaczonych na język angielski. Pracował samodzielnie, gdyż nie chciał, aby tłumaczenie była tak słabe jak w jego poprzednim filmie „Kręgosłupa Diabła”.
Efektem pracy jest ponad dwugodzinna niezapomniana mroczna baśń, opowiadająca losy młodej dziewczynki, która uciekając przed przemocą z strony brutalnego ojczyma – oficera polującego na komunistów w czasie wojny domowej w Hiszpanii, pogrąża się w świecie baśni i mitycznych stworów. Z początku świecie fascynującym, ale z czasem coraz bardziej niebezpiecznym, wypełnionym trudnymi testami i poważnymi decyzjami wpływającymi na świat rzeczywisty.
Powstał film niepowtarzalny, i tak pod względem fabuły jak i pod względem graficznym.
Do legendy przeszła już ponad 22 minutowa owacja na stojąca po premierze w Cannes, na słynnym festiwalu filmowym.
„Labirynt Fauna” spodobał się zarówno krytykom jak i widzom.
Zabrał ogromną ilość nagród w tym dostał trzy oscary (zdjęcia, charakteryzację, scenografię).
Jest to perełka filmowa, utwór wyróżniający się wśród zalewu podobnych do siebie filmów.
Cieszy nas, że ciągle mogą powstawać nowe oryginalne dzieła.
---Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl
"Za moich czasów...", czyli jak kiedyś krecono porządne filmy.
Dziecko dwóch pasji
Autorem artykułu jest Maurycy Szuran
"Hell's Angels", czyli "Aniołowie piekieł", to film który w chwili premiery oszałamiał ze względu na bizantyjski rozmach i odważne sceny, robiące wrażenie nawet na współczesnych widzach. Był dzieckiem dwóch pasji pewnego wyjątkowego człowieka.
Aby uczciwie ocenić obraz, na który wejściówki rozeszły się w rekordowych ilościach, należy wpierw spojrzeć na jego twórcę - człowieka, który w kilkanaście lat po premierze miał stać się gigantem w innej branży, która sprzedawała bilety. W tym przypadku były to bilety lotnicze.
Howard Hughes - producent i reżyser (oficjalny, choć niejedyny) "Aniołów piekieł" - to urodzony w 1905 r. syn człowieka, który sukces zawdzięcza jednemu tylko wynalazkowi: wietrłu tak wytrzymałemu i skutecznemu, że prace wydobywcze po jego zastosowaniu przyspieszyły dziesięciokrotnie. Dziedzic fortuny zarobionej dzięki przebłyskowi geniuszu miał jednak inne niż ojciec zainteresowania: kino oraz lotnictwo.
W wieku dwudziestu lat Hughes wyruszył do Hollywood i natychmiast udowodnił, że ma talent do wybierania dobrych scenariuszy i zatrudniania sprawnych reżyserów. Wyprodukowawszy kilka uznanych przez krytykę i widzów komedii, postanowił połączyć obie swoje pasje. Wynikiem była superprodukcja opowiadająca o asach lotnictwa podczas pierwszej wojny światowej.
Fabularnie jest to smutna, aczkolwiek pompatyczna i dość tandetna z dzisiejszego punktu widzenia historia. Bohaterami są bracia, którzy wstępują do oddziałów lotniczych po wybuchu I wojny światowej; po wielu przejściach im przypada udział w niebezpiecznej, wręcz samobójczej misji. Opowieść to tylko pretekst do pokazania spektakularnych walk powietrznych, nakręconych w śmiały, niespotykany wówczas sposób. Świetny efekt osiągnięto wysokim kosztem: podczas produkcji zginęły cztery osoby - wszystkie w wyniku nieudanych akrobacji.
"Aniołowie piekieł" zdobyli uznanie widzów, zarabiając dwukrotność swego budżetu. Krytycy nie byli zbyt łaskawi dla obsady, lecz docenili aspekty techniczne produkcji, zaś operatorów kamery nagrodzono Oskarem. Film przetarł drogę produkcjom, które dziś zwane są "blockbusterami" - wielkim hitom kina akcji, kosztującym wielkie pieniądze i przynoszącym jeszcze większe zyski. Sprawił, że jego producent i reżyser zapisał się nie tylko w historii lotnictwa, ale również w annałach kinematografii. Warto po niego sięgnąć, by zafundować sobie nieco prawdziwych emocji - w przeciwieństwie do współczesnych, napędzanych animacją komputerową produkcji, tutaj mamy pewność, że każdy niebezpieczny manewr jest wykonywany przez prawdziwego pilota. "Aniołowie piekieł" to kino z prawdziwego zdarzenia.
Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl
Witam
Na razie skupię się wyłącznie na zamieszczeniu tutaj recenzji (swoich własnych, ale nie tylko) książek i filmów, od których jestem uzależniony. Nie wykluczam jednak, że z czasem wzbogacę wpisy na blogu np. o własny "kącik autorski".
Trzymajcie kciuki.